Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 125.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła mu nieopisaną przykrość. Wszakże pragnął się zwyciężyć i myślał sobie: to marzycielstwo tylko, kaprysy! Czegoż mogę więcéj od losu wymagać? Przykrość, jakiéj doświadczam, jest chwilowa; to pewno tylko żal za złotą wolnością, to przejdzie; zresztą klamka już zapadła — jestem zaręczony, odwrotu niéma.
Wyszedłszy z księgarni, szedł powoli ulicą, pogrążony w myślach i ze schyloną głową, gdy poczuł dotknięcie czyjeś na ramieniu. Odwrócił się i zobaczył za sobą pana Szlacheckiego, niemłodego i ogólnie poważanego doktora.
— A chwała Bogu, że cię spotykam, poczciwy koleżko! — rzekł, podając mu rękę pan Szlachecki, — mam do ciebie bardzo pilny interes.
— Cóż takiego? — spytał, zatrzymując się Leon, — gotów jestem na usługi pana.
— Oto widzisz: — mówił stary doktor, — wczoraj wezwano mię do biednéj choréj dziewczyny, którą znam od dzieciństwa. Przeziębiło się to biédactwo, wracając późno w wieczór z lekcyi, które daje na mieście, dla zapracowania sobie na życie — i gorączka rozwinęła się mocno. Dziś stan się znacznie pogorszył, i chciał-bym zrobić konsylium, bo to zawsze lepiéj, gdy ktoś, mniéj sercem związany z chorym, stan jego rozezna. Tylko, że tam... bywam jako przyjaciel — bo uboga... Wolno jakoś szedłeś, kolego i pomyślałem, że może znajdziesz chwilkę czasu...