Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Boś baba! — wzgardliwie rzucał Julek; ale po chwili z przekąsem zapytywał:
— Czy myślisz, że mnie wesoło? Ot tém tylko pocieszam się, że kiedyś, kiedyś, wylecę ztąd w świat szeroki, widny, ludny i zobaczycie tu mię tak, jak swoje uszy bez lustra!
Wylot ten przecież późniéj miał nastąpić, niż Julek się spodziewał; bo wkrótce, po dostaniu promocyi do klassy szóstéj, przyszedł on do domu z wyrazem wielkiego rozgniewania i zrozpaczenia na twarzy.
— Co ci to? — spojrzawszy nań, zawołała Lusia.
Powiedział jéj:
— Że do siedmiu istniejących dotąd klas dodano jeszcze ósmą, i że nic mu na świecie nie pozostaje, jak wyjść za miasto, i w piérwszym lepszym lesie powiesić się na pierwszém lepszém drzewie.
W ciemnéj rozpaczy téj zostawał on przez dni kilka; poczém jednak, ze zdwojoną zda się żarliwością wziął się do pracy. Rzecz dziwna bowiem; dzieci te, tak srodze wyrzekające na udzielanie im nauki, i tak wzgardliwie zapatrujące się na tych, od których je otrzymywały, były gorliwie niemal namiętnie pracowitemi. Wśród suchych formuł i wyrazów, które pojęcia ich i wyobraźni nie mówiły nic, a których związku z życiem, trudnego do spostrzeżenia, nie ukazywał im nikt, w zmordowaniu fizyczném, gdy dusiły się prawie w sinéj izdebce i rozpalone twarze przyciskały do zimnéj szyby okna; nie odstępowała ich ani na chwilę i wciąż pchała naprzód namiętna żądza innego życia, nadzieja przyszłości, na którą zarabiały sobie tą nielubioną i wyśmiewaną przez się pracą. Były to nieustanne wewnętrzne walki, których nikt nie spostrzegał; lecz, które sprawiały, że czoła dzieci tych były blade