Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Wesoła teorya i smutna praktyka 327.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzył na żonę dziwnym wzrokiem. We wzroku tym znać było ostatnie dogorywanie wiary w możebność raju na ziemi. Był to wzrok człowieka rozgniewanego, ale i rozżalonego zarazem.
— Kornelio! — wymówił po chwili głosem znacznie podniesionym — czy przestaniesz grać, kiedy cię o to proszę?
Odpowiedzią na słowa te były dyssonanse, wypływające z głębi łamiącego się serca tak tłumnie, że pomiędzy niemi konsonanse jeśli-by były jakie, topiły się i niknęły bez śladu. A nic nie jest tak zaraźliwém, jak wszelki dyssonans. Zgrzyta on w uszach, jak piła po szkle prowadzona, i jak piła, zębatym szlakiem wpada w pierś i głowę człowieka, całą jego istotę zamieniając w jeden fałszywy akord.
Pod tym-to zapewne dyssonansowym zostając wpływem, doktor Władysław przystąpił do fortepianu z pobladłą nieco twarzą i drgającemi brwiami. Przez chwilę mogło się zdawać, że, opierając się na mężowskiéj i męzkiéj powadze, albo po prostu powodowany bezwiedną siłą, jaka się rodzi z ojca gniewu i matki boleści, dokona on aktu przemocy, i bądź-co-bądź, odłączy białe ręce grającéj od mniéj białych, niż one, klawiszy. Nie uczynił jednak tego.
Od najwcześniejszéj bowiem młodości nawykł był do uszanowania względem płci pięknéj, a grająca była piękną... piękną... Zatrzymał się przy fortepianie i patrzył na piękną grającą.