Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Wesoła teorya i smutna praktyka 316.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczu, ukazał się dziwnie wyszlachetnionym, podniesionym, prawdziwém cierpieniem na wskróś przejętym. Tak, niepodobna było omylić się. Młody artysta szczerze i z młodzieńczym zapałem kochał Kornelią.
Ona siedziała nieruchoma, rumieniec wzrastał na jéj licu, oczy coraz głębszą mgłą zachodziły, wargi poczęły drżeć.
— Pani — po chwili milczenia, mówił pan Gustaw — czy podobna, aby oczy twoje i usta kłamały, tyle razy obiecując mi wzajemność... szczęście?.. dlaczegoś odjechała? czemuś rękę swą oddała komu innemu? ja cię tak kochałem!.. jam pragnął, abyś była aniołem stróżem moim.... natchnieniem mojém... Wszystko, co kiedykolwiek czułem, myślałem, uczyniłem najlepszego, było to wtedy, kiedym miał nadzieję... ja-bym dla ciebie cudów dokazał... góry z posad ich wzruszał... zniknęłaś mi z oczu... cóż mi pozostało... sztuka... bez ciebie martwa...
— Dosyć! dosyć! przestań pan! — stłumionym szeptem zawołała Kornelia, i z krzesła się porwała, i stanęła przed młodym artystą z rękoma obwisłemi, szyją na przód nieco wyciągniętą, z tym wyrazem wrzącéj namiętności, który niekiedy, w rzadkich i wyłącznych momentach, twarz jéj oblewał. Wyglądała w téj chwili zupełnie tak samo, jak owego wieczora, gdy, śród rozmowy z matką, z nadętemi nozdrzami