Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Wesoła teorya i smutna praktyka 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niéj wedle miary zamożności każdego z osobna i wszystkich w ogólności.
To téż często gęsto na głównych ulicach widziéć można było całe rzędy okien, iskrzących się rzęsistém oświetleniem, przy którém mizerne latarnie uliczne, mające niby sterować przechodniom w ciemnościach nocnych, wydawały się jeszcze mizerniejszemi i, niby strwożone lub wstydem przejęte, chowały, jak mogły najlepiéj, żółte płomienie swoje pomiędzy okopcone i zapłakane szkiełka.
Okna te, rzęsiście oświetlone, wyrzucały na ulicę nietylko strugi światła, ale także i fale muzyki, a po szybach migotliwie przesuwały się cienie tańczących par, lub strojnych głów kobiecych.
Dnie również ożywione były, jak wieczory, bo zima tęga i w śnieg obfita sprzyjała szlichtadom, które, urządzone na wielką skalę, z brzękiem i dzwonkami przebiegały miasto w różnych kierunkach.
Pewnego dnia, pani Ludwika i pani Zofia, zajęte robotami, siedziały w saloniku piérwszéj, gdy na ulicy dały się słyszéć dzwonki, parskanie koni i szelest licznych sań, posuwających się po zamarzłym śniegu. Obie panie poskoczyły do okna, aby zobaczyć wesołą szlichtadę. Z razu blask słońca i oślepiająco roziskrzonego śniegu uderzył wzrok ich tak, że nie mogły rozpoznać osób, jadących dwojgiem na przedzie mknących sań, na trzecie jednak z rzędu sanie jasno już spojrzały i zobaczyły siedzącą na nich,