Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 333.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głupia pycha i występne wyzyskiwanie, aby na pierzu, zdjętém z ich ciała, miękko spać mogły próżniactwo i wszelkie grzechy. Męczennice to są zapewne, ale gdzie potrzeba męczeństwa ich i w czém jego pożytek?
Przed domem zaturkotały koła, Żancia zerwała się na równe nogi.
— To pewno Roman przyjechał! — zawołała, i na-pół rozpromieniona, na-pół szczególnym jakimś niepokojem zjęta, wybiegła z pokoju. Na dworze ciemno już było zupełnie; Żancia, przysłaniając dłonią świecę, którą niosła w ręku, wyszła na próg domu, przed którym stała bryczka, w parę mizernych ledwie koni zaprzężona. Z bryczki wysiadł mężczyzna w fantastycznym płaszczu, pod którym niósł starannie duże podługowate pudło, i kobieta w watowéj salopce, mała, szczupła, z białemi włosami, wysuwającemi się z pod kapturka. Mężczyzna, przywitawszy córkę Brochwicza parą niezrozumiałych wyrazów, i przelotnie rzuconym jéj pocałunkiem, udał się w głąb’ domu, kobieta przystanęła w sieni.
— Cóż, mamo — pośpiesznie zapytała Żancia — jakże się udało?
Stara kobieta łzy miała w oczach, i z giestem głębękiego zniechęcenia odparła:
— A cóż? jak zawsze! stracił tylko pieniądze i nabrał się wstydu.
Słowa te dwie kobiety zamieniły pomiędzy sobą