Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 319.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

liszek, dokąd często udawała się dla odwiedzenia swych krewnych i brata proboszcza „Świętego człowieka!”
Kiedy Drylska, rozłożywszy ogień na kominie i umieściwszy przed nim stolik, herbatę i dwa stare poręczowe krzesła, ucałowała raz jeszcze z wylaniem ręce pana Jana i odeszła, Brochwicz, po chwilowém widoczném wahaniu, zwrócił się do córki:
— Gdzież jest twój mąż? — zapytał.
Żancia bez najlżejszego wahania ani zmieszania, tak zupełnie, jakby mówić miała o rzeczy najzwyczajniejszéj i najnaturalniejszéj, odrzekła:
— Roman, mój ojcze, od tygodnia bawi z matką swoją w Lidzie... wczoraj właśnie dawał tam koncert...
— Koncert! a więc zawsze te nieszczęśliwe koncerta! — mimowoli jakby zawołał pan Jan.
Żancia zarumieniła się trochę. Niechętny i pogardliwy wykrzyk ojca zmartwił ją i, jak widać było, uraził nieco.
— Tak, mój ojcze — odrzekła łagodnie — lecz z niejakim zapałem, — Roman nie ostygł wcale w miłości swéj dla sztuki... gdybyś widział, jak on pracuje nad muzyką! Grywa, exercytuje się, probuje komponować, po całych niekiedy dniach i nocach...
— Ależ na Boga! — przerwał Brochwicz — czyliż może on spodziewać się jeszcze, że dopro-