Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 297.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świeciły. Słowa ojca dotknęły snadź najdotkliwszego miejsca téj rany, którą nosił w sobie.
Instynktowo i z przyzwyczajenia hamując ogarniające go wzburzenie, ze źle ukrytą jednak popędliwością, wymówił:
— Lepiéj, mój ojcze, nie mówić wcale o tém wszystkiém! Cóż z tych zasad i z tych miłości, skoro poprzéć ich i dowieść czynem nie można!
Zdawać się mogło, że wykrzyk ten młodego człowieka obudzi gniew w jego ojcu, wywoła mu na usta słowa wyrzutów i surowych napomnień. A jednak, usłyszawszy go, Brochwicz pochylił głowę i milczał zamyślony, znękany.
— A więc — rzekł po chwili, smutny, badawczy wzrok topiąc w twarzy syna — a więc powiedz mi przynajmniéj, co tak głęboko rozdarło ci serce? jaka wina tak ciężko przytłacza twoje sumienie?
Maryan przeciągnął dłoń po rozpaloném czole i, odwróciwszy się od ojca, szybkim krokiem przeszedł się po pokoju. Widać było, że wrzał wewnętrznie, że wzburzone uczucia, zmącone myśli, trunek nakoniec, odbierały mu krew zimną i władzę nad sobą. A jednak powstrzymywał się chwilę.
— Po co mówić o tém? —rzekł — po co już o tém mówić, mój ojcze!
Ale postawa Brochwicza była w téj chwili surową i stanowczą, jak nigdy. Usta i ręce jego drża-