Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 296.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pojmuję, kochana mamo — odparł, podnosząc głowę — co jest tak bardzo złego w tém, żem kilka godzin przepędził z przyjaciółmi... prosta zabawa, nic więcéj...
Pan Jan powstał żywo z krzesła i położył rękę na ramieniu syna.
— Nie, Maryanie — rzekł stanowczym głosem — nie była to, jak mówisz, prosta zabawa... tyś takich zabaw nie lubił nigdy.. słyszałem wszystko, coś mówił do towarzyszy swoich...
W rozognionyn i nie zupełnie przytomnym wzroku Maryana odmalowało się jednak żywe niezadowolenie.
— Słyszałeś, ojcze — rzekł cichszym, niż wprzódy, głosem — nie chciałem tego doprawdy... ale... cóż robić? mówiłem to, co myślę i czuję...
— A więc błędnie myślisz i źle czujesz! — z uniesieniem zawołał Brochwicz. — I źle téż czynisz, wchodząc na drogę hulanek i niezdrowych upojeń, wtedy właśnie, gdyś się ożenił, gdyś wziął w swe ręce kierunek spraw majątkowych, gdy ci najwięcéj trzeba powagi, porządku, trzeźwości... Nigdy zresztą wprzódy nie czułeś tak, nie myślałeś i nie czyniłeś. Rządziłeś się zasadami moralności, które ja i matka twoja wpajaliśmy w ciebie od dzieciństwa, nie wyrzekałeś się miłości tego, co kochać i czcić uczyliśmy cię słowem i przykładem...
Maryanowi oczy żywiéj jeszcze, niż wprzódy, za-