Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 239.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powiedzieli, że jestem dziecko... otóż ja chcę być twojém tylko dzieckiem, ciociu... radź mi... ratuj!...
Pani Róża patrzała wciąż na roznamiętnioną, na-pół zda się nieprzytomną dziewczynę, szeroko otwartemi oczyma, które to zdumione były, wystraszone, i jakby osowiałe, to zachodziły łzami żalu i tkliwości. Od czasu do czasu z ust jéj wyrywał się wykrzyk cichy: „awantury! okropności!”, ale zgłuszona jakby potokiem słów, lejących się z ust Żanci, milkła wnet i rękoma chwytała się za głowę. Teraz, gdy młoda dziewczyna, ramionami oplatając jéj kibić i cisnąc się do jéj kolan, szeptała:
— Radź mi... ratuj mnie i jego!
Młoda staruszka rozpłakała się na dobre.
— Jakże ja was, gołąbki moje, ratować będę? co ja dla was zrobić mogę? pójdę zaraz do Romulka i powiem, aby jutro tu przyszedł, to może będziecie mogli rozmówić się!
— Nie, ciociu! — z nowym wybuchem goryczy rzekła Żancia — nie ma on po co tu przychodzić! Ojciec powiedział, że mu dom swój wypowié! ja boję się! ja wiem, jaki on dumny, on tego nie zniesie i może ojca wyzwać na pojedynek, albo sam zabije się tu, zaraz, w moich oczach...
Zadrżała całém ciałem, tak ją przeraziły własne słowa. Nerwy jéj uległy zupełnemu rozprzężeniu, w wyobraźni panowały bezład i gorączka.