Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 221.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na dłoń głowę, która snadź zaciężyła mu nagle przykremi wspomnieniami. — Wszyscyśmy, droga moja, mniéj lub więcéj poddani okolicznościom, trafom, własnéj niemocy, któż wié czemu... Życie, Żanciu, to nie sielanka...
— Czém-że jest ono, Marysiu?
— Walką chwilową, a potém poddaniem się, kto wié? poświęceniem...
Żańcia pochyliła głowę
— Poddaniem się... — wymówiła — tak, posłuszeństwem, uległością, słyszałam o tém, o! słuchałam tego, odkąd żyję... Ale... Marysiu! czy nie słyszałeś nigdy ludzi, rozmawiających o samodzielności? ja słyszałam. Pan Artur sam rozmawiał o niéj z tobą, z ojcem... Mówiliście, że to jest rzecz piękna mieć własną i silną wolę. Dlaczegóż więc mnie miéć jéj nie wolno?
Maryan milczał chwilę, zdziwiony zapewne słowami siostry, jakich się od niej nie spodziewał.
— Dlatego — odrzekł po kilku sekundach namysłu — że nie wiedziała-byś sama, co zrobić z tą wolą, gdybyś ją miała. Ludzie mówią nieraz wiele o rzeczach, których nie praktykują, bo praktykować je bardzo trudno. Jeżeliś kiedy słyszała mię mówiącego o własnéj i silnéj woli, uważaj to za experyment wymowy, wydany z méj strony dla uprzejmych słuchaczy, za nic więcéj. Słuchaj! tyś szczęśliwa! nie potrzebujesz probować sił własnych i za-