Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 210.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

boleśnie, ile razy mama spójrzy tak na mnie… wolała-bym już nie wiem co... wolała-bym, żeby mię wybiła, a nie patrzała tak na mnie... mama... ciociu...
Tu zniżyła głos i dokończyła bardzo cicho, ale z wyrazem silnego przekonania i zarazem wielkiego smutku na twarzy:
— Mama mię nie rozumié... mama mię nie kocha...
— A pfe! kochańciu! któż to widział takie rzeczy gadać! Żeby matka dziecka swego nie kochała! to być nie może! tak ci się tylko zdaje! No, a ojcu będziesz mogła powiedziéć? co?
— Ojcu? nie wiem... może!...
— Jasiulek poczciwy z kościami, nie zechce, aby jego dzieciątko płakało i męczyło się! ale trzeba kochańciu zacząć od mamy! trzeba koniecznie! mama tu najważniejsza osoba!
Długo pani Róża mówiła i w ten sposób przekonywała drżącą i tulącą się do niéj Żancię o potrzebie zwierzenia się ze wszystkiego rodzicom, przedewszystkiém zaś matce; aż Drylska, śpiąca dotąd w przyległym pokoju, obudziła się i została przywołaną do pani Herminii, która wstała już i usług jéj potrzebowała. Żancia schodziła ze wschodów z twarzą bladą, ocienioną czarnemi warkoczami, które, naprędce i niedbale dnia tego splecione, osuwały się na pochylone jéj czoło. Nogi drżały snadź pod nią, bo trzymała się wciąż za poręcz wschodów i szła bardzo