Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raz pocichu, żebym szła do mego pokoju i tłómaczyła tymczasem z francuzkiego... O! mój Boże! czyż można wymagać od kogoś, aby tłómaczył z francuzkiego w takiéj okropnéj chwili... Co ja pocznę? co ja nieszczęśliwa teraz pocznę?
Załamała drobne ręce i stała przed ciocią Rózią ze spuszczoną głową, jak posąg rozpaczy i trwogi.
— Czegoż tak alterujesz się, rybko moja? ja tu wcale nie widzę takiego wielkiego nieszczęścia. No, pójdziesz za Arturka i koniec! bardzo przyzwoity kawaler i zakochany w tobie po uszy... obserwowałam to nieraz...
Żancia podniosła głowę i ze zdumieniem, z obrazą widoczną, spójrzała na panią Różę.
— Mam iść za pana Artura? — wymówiła z niezwykłą powagą — ciociu... a to co?
Przy ostatnich wyrazach dotknęła dłonią stanika sukni, za którym zaszeleściał papier. Pani Róża wiedziała snadź, jakie to były kartki, które, spoczywając na sercu dziewczyny, odgłos ten wydały.
— Co? Romulek? — rzekła z namysłem — no, zmartwi się biedactwo... może i pochoruje trochę ze zgryzoty, ale, jak zobaczy, że jesteś już panią Arturową, to i wyperswaduje sobie...
— Ja nie chcę, ciociu! — zawołała dziewczyna z taką mocą, z takim wybuchem, że pani Róża z osłupieniem z razu spójrzała na nią. — Ja nie chcę, żeby