Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdumieniu swemu, ujrzała Żancię, w białym penioarze, stojącą u okna ze złożonemi rękoma i oczyma podniesionemi ku błękitom nieba, śród których płynęło szybko parę białych obłoczków.
— Jakbym ja chciała być obłoczkiem! — marzyło dziewczę. — Gdybym była obłoczkiem, zawisła-bym nad jego dachem...
— Jezu najmilszy! — w téj saméj chwili zawołała Drylska — a co to stało się paniuńci, że tak wcześnie zerwała się z łóżeczka? czy nie chora, broń Boże!
Wyrwana z marzeń dziewczyna, odwróciła się od okna i z ogniem jeszcze na policzkach, a z wilgocią w oku, wskoczyła na łóżko duegny, porwałają za szyję i twarz jéj okryła mnóztwem szybkich, ognistych pocałunków.
— Zadusisz, paniuńciu! — wołała zachwycona i zarazem przestraszona panna służąca — dość już, dość tych całusów, dzieciątko moje! tchnąć już nie mogę, oj! oj! paniuńciu!
Było w istocie cóś dziwnie gwałtownego, namiętnego w uściskach, któremi tego ranka Żancia darzyła swoję duegnę; obdarzyła-by ona niemi zresztą każdą inną osobę, która-by w tej chwili znalazła się w jéj pobliżu, — mniéj nawet, niż osobę, bo pieska, kotka, ptaszka, kogokolwiek, na kogo mogła-by przelać tę falę uczucia, która wzdymała pierś jéj, w porze téj wolną jeszcze od gorsetu, skąpaną w upajają-