Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

długo nad nią i nad sobą, i pojąłem, że rozstać się z nią powinienem. Wtedy pożegnałem ją... Zapewne, mógł-bym włożyć frak czarny, okryć ręce jasnemi rękawiczkami, przedstawić się w salonie jéj matki, widywać ją często i coraz silniéj zadzierzgiwać węzeł, wzajemnym pociągiem naszym zawiązany. Przyjęto-by mię tam może, dzięki nazwisku, które noszę, wspomnieniu zasług mego ojca i panowaniu córki nad sercem i wolą matki. Mógł-bym krok stanowczy trzymać, w zawieszeniu miesiące i lata i oczekiwać, aż wpływ miłości przeistoczy to, co wedle mnie jest złém w niéj i fałszywém, i czynnie wpływowi temu dopomagać. Potém osiągnął-bym może cel zapałów moich i starań cierpliwych, ale któż mi powié, jak strudzonym, zbolałym i zniedołężnionym wyszedł-bym z tych zapasów, z tych długich kłótni pomiędzy sercem i rozumem, z tych mąk sumienia, które wyrzucało-by mi fałszywą nutę, wplecioną w ogólny ton mego życia? Utracił-bym wiele sił i czasu, pominął-bym po drodze wiele powinności...
— Stefanie — szepnęła Anna — poniósł-byś ofiarę, to prawda, ale... zbawił-byś może kobietę, którą kochałeś!...
— Ofiarę! — powtórzył Stefan — tak, ale wtedy, gdy dokonywał-bym ofiary dla jéj zbawienia, a... bądźmy szczerzy względem siebie, Anno, więcéj jeszcze dla własnego szczęścia, co stało-by się z ro-