Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła się, gdy, pomijając wszystkie względy, dążyła ku niemu.
— Matka moja czeka na mnie z obiadem — rzekła — muszę więc coprędzéj wracać do domu. Jaką mamy śliczną pogodę wiosenną...
Zwracała się teraz ku wyjściu, i wskazywała ręką szlak niezmąconego błękitu, rozpostarty nad szeregami dachów.
— Tak — odparł Stefan — czas jest w istocie piękny, ale możemy jeszcze lada dzień spodziewać się deszczów i słoty...
— Témbardziéj więc korzystać trzeba ze słońca i ciepła.
Uśmiechnęła się grzecznie i chłodno, skłoniła się z wdziękiem, i świetny jéj obraz zniknął z szaréj i grubéj ramy drzwi sklepowych. W téj saméj prawie chwili zaturkotały na ulicy koła, powóz przesunął się szybko przed drzwiami sklepu, i jechał dalej w głąb’ ulic ludnych i osłonecznionych. Teofila siedziała obok milczącéj cudzoziomskiéj towarzyszki swéj, zasunięta pomiędzy poduszki kocza, blada i wyniosła, zamyślona znowu, ale inaczéj już, niż wprzódy. Wkoło ust jéj, zaciśniętych trochę, przewijał się wyraz zimnéj, ale zarazem i bolącéj ironii. Myślała, że rozczarowała się ciężko, albo téż może i omyliła się na saméj sobie. Mogłoż to być naprawdę, aby uczucia jéj i myśli zajmował tak długo człowiek ów z opylonemi rękoma, mąką poplamioném