Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i tęsknotą, zwyciężyć w sobie musi, bo nie prowadzi jéj ono do niczego... Odtąd nie widziała go, nie dojrzała go nawet z daleka ani razu. Cóż dziwnego? na całéj kuli ziemskiéj jedynym punktem, na którym spotykała się z ludźmi, był salon. On na tym punkciku, błyszczącym lecz drobnym, nie znajdował się nigdy. A jednak nie zapomniała o nim! nie! nie! nie zapomniała o nim! ani jeden z rysów jego twarzy, ani jedno z poruszeń, właściwych postaci jego lub fizyognomii, nie zamgliły się w jéj pamięci. Widywała go nieraz w snach niespokojnych i budziła się z sercem wezbraném, z piersią przytłoczoną ciężarem tęsknoty, i przez cały dzień już po śnie tym, nie żądanym, lecz wracającym uparcie, wśród ożywionych gwarów czuła się niepojętém rozmarzeniem senną i, śmiejąc się, bawiąc gości, swobodnym głosem, z niezmąconą twarzą igrając pustemi, błyszczącemi słowy, mocowała się z sobą, aby tłumić wilgoć łez, które z dna piersi jéj podnosiły się do oczu! Widywała go w każdéj samotnéj godzinie, gdy z głową, opartą na ramieniu matki, lub bezczynnie złożoną na miękkiéj poduszce sofy, szklistemi oczyma wpatrywała się w zmrok pustego salonu, oczekującego na wieczornych gości!
I teraz także, gdy usłyszała imię człowieka, który żądał jéj ręki, zobaczyła przed sobą obraz jego, i uczuła, wyraźniéj, niż kiedy, uczuła, że wraz z ręką swą nie może już oddać serca...