Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 083.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W gabinecie przed biurem, zapełnioném papierami, siedział Jan Brochwicz, a naprzeciw niego stało dwóch ludzi, z których ubrania na-pół chłopskiego jeszcze, na-pół już pańskiego, barczystych postaci i ogorzałych twarzy, poznać można było zamożnych i pracowitych zagrodowych szlachciców. Ludzie ci uśmiechali się rubasznie, lecz życzliwie, a w grubych rękach trzymali szare, baraniém futrem obszyte, czapki. Jeden z nich z wyraźną przyjemnością zerkał z pod rudéj rzęsy na złożony we czworo i w głębi czapki umieszczony arkusz stemplowanego papieru, drugi zasuwał takiż arkusz w zanadrze surduta, który krojem swym i barwą przypominał jeszcze siermięgę. Mieli się snadź ku odejściu, a odchodzili widocznie zadowoleni. Jan Brochwicz za to nie wydawał się wcale zadowolonym. Z przymuszoną wesołością i serdecznością, ale z chmurą na czole i niepokojem w oczach, pożegnał szlachciców, a gdy odeszli, osunął się na fotel, stojący przed biurem, westchnął i przesunął dłoń po twarzy giestem zmęczenia, stroskania i znudzenia.
Maryan obojętnie patrzał na obcych ludzi, którzy z nizkiemi ukłonami rozminęli się z nim w progu, ukłonił się im wprawdzie machinalnie i z przyzwyczajenia, ale można-by mniemać, że wcale ich nawet nie widział. Zatopiony w myślach, z gorącemi rumieńcami na policzkach, ze zmarszczoném czołem i zaciśniętemi usty, usiadł naprzeciw ojca i podparł skroń