Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Anna uśmiechnęła się wesoło.
— O mój Boże! — rzekła — nie żyjemy przecie pod ustawami ściśle określonéj klauzury. Za chwilę zresztą zmrok zupełny zapadnie, i zabierałam się już do składania roboty.
— Dlatego zapewne, aby zaraz rozpocząć inną...
— Niezawodnie — żartobliwie odparła Anna, — za kilka minut trzeba mi będzie zapalić lampę...
Daremnie jednak, zamieniając żartobliwe wyrazy, uśmiechali się oboje z pozorną swobodą i wesołością. Twarz Maryana była bladą i poważną; po uśmiechniętém licu Anny przesuwał się ten niewysłowiony wyraz nieśmiałości i zamyślenia, z jakim ludzie, odzwyczajeni od radości życia, spotykają miłą dla siebie chwilę. Piérwszy to raz znajdowali się sam-na-sam; Maryan od dawna dniami i nocami widywał przed sobą te jasne szafirowe źrenice, które teraz, nieśmiałe trochę i zamyślone, płonęły śród zmroku iskrą gorącą; twarz jego, o miękkich, ale pięknych rysach, o czole kobieco białém, lecz szlachetném, stała może przed wzrokiem Anny, gdy, przed kilku minutami, podniosłszy głowę z nad roboty, spójrzała na szary pas obłoków, westchnęła i zamarzyła... Maryan postawił krzesło przy tém samém oknie, przy którém siedziała Anna, i siadając, powolném spójrzeniem powiódł dokoła cichéj, w szarém świetle wieczoru tonącéj izby.
— Jak tu dziś cicho i samotnie... — wymówił.