Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 441.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy te poczytała ona za niezbite dowody szczerości, naiwności, niewinności, dziecięcéj prostoty i, patrząc na córkę, która spuściła znowu oczy i w sztywnéj siedziała postawie, doznała żywego zadowolenia i głębokiéj dla dziecka swego czułości. Starannie przecież ukrywając jedno i drugie uczucie, z jednostajnie zawsze surową i obojętną twarzą, zaczęła długą przemowę, któréj wszystkie zdania, niby około osi swych, obracały się około wyrazów: skromność, uległość, zapomnienie o sobie, poświęcenie chęci swych woli, lub przyjemności innych.
Po kwadransie, lub więcéj, mówienia, pani Herminia, zalecając córce, aby dla wynagrodzenia czasu straconego, siadła co prędzéj do fortepianu, na znak przebaczenia i przywróconéj łaski, przeciągnęła dłoń po uplotach jéj włosów. Żancia drgnęła lekko pod tém dotknięciem. Trudno ręczyć, czy pilnie słuchała ona, czy dokładnie słyszała mowę matki, o treści tak dobrze jéj znanéj, tak może sprzecznéj z tém, co czuła, czego pragnęła; ale serce jéj, przepełnione dnia tego wrażeniami, tajało i wyrywało się z piersi. Uczuwszy na głowie swéj dłoń macierzyńską, drgnęła, podniosła ku twarzy matki oczy, wilgotne znowu, osunęła się z krzesła i, pochwyciwszy ręce jéj, chciała przycisnąć je do ust gorących. Ale pani Herminia usunęła się żywo i z niezadowoleniem.
— Cóż tam znowu, Żanciu? — rzekła głosem wymówki, łagodnéj wprawdzie, ale zawsze wymówki —