Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 433.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z tajemnicą domową, zaczęła co najprędzéj żegnać Wąsikowską, przy czém nie omieszkała przypomniéć jéj i sobie z przeszłości wielu jeszcze ludzi i wydarzeń, cytując zarazem imiona chrzestne, nazwiska, daty i różne inne tym podobne szczegóły. Roman Gotard tymczasem stał obok Żanci, milczał jeszcze chwilę, patrząc wciąż na nią, potém nagłym ruchem pochwycił obie drobne rączki, zwisające na sukni w białe i błękitne paski, i zarumieniony, drżący, bezpamiętny, zaczął okrywać je pocałunkami. Żancia drgnęła i odwróciła twarz, na któréj rumieńce mieniły się z bladością.
— Pani! — zaczął Roman Gotard — pani! — powtórzył.
Chciał zapewne wymówić jakieś dźwięczne, patetyczne słowo, których miał w głowie dykcyonarz cały, ale był na to zbyt silnie i szczerze wzruszonym. Żancia wyglądała dnia tego prześlicznie, obecność jéj tutaj była dla niego tak wielką, zupełną niespodzianką! Raz jeszcze więc przyciskając do ust drobne rączki, które dla tego tylko zapewne nie broniły się, że nie miały dość po temu śmiałości, wyrzekł:
— Dziękuję!
I nic więcéj nie powiedział, ale w tém jedném słowie najmniéj wprawne ucho dosłyszéć-by mogło uczucie wdzięczności i uwielbienia.
Wśród zmieszania przeróżnych uczuć, jakie ją