Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 419.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pani Herminii, co do nie pozostawiania Żanci sam-na-sam z panią Cieciórkową.
— Nie można, panienko — rzekła żałośnym głosem — jak mi Bóg miły, żal mi bardzo, że panienkę głowa boli, ale cóż? kiedy nie można.
Żancia rozgniewaną minkę nastroiła i ku stolikowi odeszła. Stała kilka sekund, plecami zwrócona do Drylskiéj.
— Przytém — wymówiła nie odwracając się — chciałam sobie parę sprawunków zrobić.
— A toż co? jakież to sprawunki?
— At! co tam już o tém mówić, skoro mi wyjść nie pozwalasz. Jadąc wczoraj z mamą przez miasto, widziałam w sklepie za oknem takie prześliczne daktyle...
Drylskiéj oczy zaświeciły, daktyle były ulubionym jéj przysmakiem.
— Myślałam, że jeżeli teraz wyjdę, to zajdę z ciocią do sklepu i kupię...
— A za cóż panienka kupi? czy to właśnie panienka ma już swoje pieniądze...
Żancia nie miała w istocie nigdy w swych ręku rozporządzalnych pieniędzy, to téż uwaga Drylskiéj zmięszała ją nieco.
— To i cóż? — rzekła po chwili rezolutnie — ciocia by mi kupiła.
Duegna zamyśliła się znowu. Daktyle musiały być bardzo smaczne, ależ i sumienie także coś znaczy.