Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 418.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drylska z niepokojem już patrzała na uskarżającą się dziewczynę.
— Miły Boże! cóżby to zrobić? aby się panienka tylko broń Boże nie zaziębiła! może wody kolońskiéj, albo octu toaletowego... pójdę do pokoju pani po flakon...
— Nie trzeba, moja Drylsiu! — rzekła Żańcia. wstając od stolika i zbliżając się do okna — wszelkie zapachy szkodzą mi zawsze, a nigdy nie pomagają... Trzeba mi świeżego powietrza...
— Może lufcik otworzyć...
— Cóż to znaczy! Oto, moja Drylsiu! żebyś ty mi pozwoliła przejść się trochę... dla świeżego powietrza...
Duegna szeroko oczy roztworzyła.
— Przejść się! w Imię Ojca i Syna! czy panieneczce zdaje się, że to Brochów? toż miasto przecież...
Żancia podniosła znowu dłonie do czoła.
— O, jak boli! — jęknęła.
Drylska zerwała się na równe nogi.
— Jezus, Marya — krzyknęła — jeszcze się panienka rozchoruje!
— Pozwól mi przejść się trochę... sama jedna nie pójdę przecie..
— A z kim że?
— Z ciocią Rózią.
Drylska myślała chwilę, potém przecząco wstrząsnęła głową. Przypomniała snadź sobie zalecenie