Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 414.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żancia wyprostowała się, i znowu ręce na piersi splotła.
— Tak-bym chciała poznać jego matkę... tak-bym chciała...
Teraz, gdy, z coraz większą mocą, powtarzając jeden wyraz, rozplotła drobne ręce, podniosła je do czoła i powiodła niemi po skroniach, do których blady napływał rumieniec, gdy pierś jéj oddychała szybko i podnosiła się wysoko, pomimo uciskającego ją gorsetu, w piwnych źrenicach coraz większe i ognistsze zapalały się złotawe iskry; wyraźnie, wyraźnie widziéć można było, że młoda dziewczyna ta, tak ślepo uległa wobec innych, tak bierna z pozoru, mogła pragnąć silnie, niecierpliwie, namiętnie.
— Ciociu! cioteczko! moja droga, miła, najlepsza ciotunieczko! jak będziesz tam szła, weź mnie z sobą!
— Ależ bój się Boga, kochańciu! mama nie pozwoli!
— Z pewnością nie pozwoli... otóż widzi ciocia... żeby to tak jakoś zrobić... tak jakoś...
— Żeby mama nie wiedziała... — dokończyła pani Róża.
Żancia, jakby wstydząc się własnych swych myśli, spuściła oczy i skinęła tylko głową potwierdzająco.
Do pokoju weszła Drylska.
— Boże mój miły! — zawołała, kładąc na stole przyniesione szpilki — jaka ta pani nasza dobra!