Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 361.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cach mieszkały niewyraźne jakieś żądze i marzenia, w ruchach przebijała się żywość młodzieńcza, uczucie niespokojne, zdające się szukać po świecie czegoś, na czém-by oprzéć się mogło. Rękę, tak jak i cerę twarzy, Maryan miał kobieco białą; wyłożony kołnierz u koszuli i spinająca go kolorowa kokarda rzucały na niego także pewną cechę kobiecości.
Jan Brochwicz piérwszy przerwał milczenie.
— Kochany Maryanie... — rzekł, a lubo po wymówieniu dwóch tych wyrazów umilkł i zamyślił się znowu, jakby ważył w myśli swéj słowa, które daléj nastąpić miały, Maryan ze szczególną uwagą spójrzał na ojca. Uderzyło go to, że po raz piérwszy może w życiu nie został nazwanym w sposób pieszczotliwy. Miałoż to znaczyć, że w téj właśnie chwili Brochwicz zapragnął syna swego ujrzéć nie Marysiem — dzieckiem, ale Maryanem — człowiekiem i mężczyzną?
Po krótkiéj chwili milczenia, pan Jan zaczął znowu:
— Od dawna już, kochany Maryanie, noszę się z myślami, które obecnie wypowiedziéć przed tobą zamierzam. Dziś uczułem najmocniéj potrzebę, obowiązek nawet, przedstawienia ci okoliczności moralnych i materyalnych, w jakich zostaje rodzina nasza, nadziei, jakie pokładam w tobie, i sposobów, jakiemi, wedle mego zdania, ty nadzieje te spełnić możesz i powinieneś.