Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 341.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chały się do obecnych ze swobodą i świeżością, jaką ma tylko wiosna i młodość. I wtedy tylko wesołe oczy światowéj panny zmąciły się i ledwie dostrzegalną chmurą zaszły, gdy spotkały się z oczyma zbliżającego się do niéj Maryana. Była to przecież przelotna chwilka, poczém pomiędzy dwojgiem młodych ludzi wszczęła się żywa, błyskotliwa, pełna słów, wykrzyków i uśmiechów, rozmowa. Na odgłos rozmowy téj, poważnie zaszeleściły w pobliżu kanapy jedwabne suknie pań: Brochwiczowéj i Natalskiéj. Dwie matki, trzymając się pod ręce i poufale z sobą rozmawiając, przebyły salon i stanęły przed młodą parą.
— Może nam państwo zagracie co na cztery ręce — wyrzekła pani Herminia z tak wesołym uśmiechem, jaki tylko mógł gościć na jéj wązkich i surowych ustach. Pani Natalska powiodła dłonią po jasnych splotach córki, i wpatrzyła się w jéj twarz tak czułém spójrzeniem, jakby ją po długiém niewidzeniu po raz piérwszy ujrzała.
— Tośko — rzekła — poproś, moje życie, pana Maryana, aby pomógł ci odegrać tę sonatę... tu sais, mon enfant, tę, którąś grała z nim na ostatnim wieczorze u państwa P.
— Bardzo chętnie, moja mamo! — odparła piękna panna, pieszczotliwie i poufale zarazem zatrzymując w swéj dłoni białą rękę matki — nie wiem tylko, czy ja i pan Maryan zdołamy dziś pogodzić tony,