Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 337.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W miarę, jak myśli te cisnęły się do pochylonéj w zadumie głowy pięknéj panny, rumieńce poczęły znowu wstępować na jéj policzki, a gorące iskry rozpalać jéj źrenice. Były to rumieńce i iskry zapału.
— O! — zawołała, powstając znowu i splatając przed sobą ręce — ja wkoło siebie nigdy... nigdzie takiego, jak on, nie spotkam człowieka!...
Była prawdziwa, szczera boleść w tym wykrzyku, który jednak urwał się nagle w piersi, przemocą tłumiącéj rozdzierające ją wzruszenie, i na ustach, na które wstąpił znowu wyraz chłodnéj rozwagi. Przeszła znowu na przeciwny koniec pokoju, i znowu się na inne osunęła siedzenie.
— I pocóż, i nacóż i dlaczegóż mi te myśli i te uczucia wszystkie? Wszak pożegnaliśmy się dzisiaj, i prawdopodobnie nigdy go już inaczéj nie zobaczę, jak w sklepie... za kantorem, nad szalami, na których ważyć będzie cukier i pieprz! Mogłaż-bym kiedykolwiek stanąć tam obok niego i wraz z nim rzucać na szale mosiężne ważki, lub z przychodzącymi do sklepu obdartusami targować się o trzy grosze więcéj za funt rozynek?... O!... jakaż to myśl zabawna! zabawna!
Przy ostatnim wyrazie wzruszyła ramionami i zaśmiała się głośno. Był to śmiech bynajmniéj nie gorzki, nie szyderski i nie przymuszony, ale szczery, wesoły, serdeczny. Myśl o tém, ze ona, Teofila Na-