Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 303.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śli jakieś motając na wąs czarny, i uśmiechając się do nich z widoczną przyjemnością. Wąsikowska porządkowała tymczasem naczynia, stół napełniające, i uśmiechała się także w milczeniu.
— Tak, mamo — rzekł Roman Gotard, stając przed matką — szczęście wyraźnie sprzyjać mi zaczyna, gwiazda moja coraz jaśniejszém płonie światłem... chwila odwetu nad światem zbliża się dla mnie...
Wystąpił na środek izby, rzucił dokoła wzrokiem tryumfującym i zawołał:
— Ech, moja mamo! dobrze-by to było, abyśmy kiedykolwiek zostali sobie bogatymi ludźmi! Zamiast takiéj ciasnéj, brudnéj izby — wielkie salony, obwieszone źwierciadłami... obrazami... z fortepianem Erarda, lub przynajmniéj Kralla, z parkietem błyszczącym, jak szkło... zamiast brudnego, głupiego posługacza — kamerdyner... lokaje w liberyi... piękna to rzecz przepych... urodziłem się na wielkiego pana, i kto wié? może nim kiedy zostanę... Czy nie pamiętasz, mamo, życia Beethovena, którego opis czytałaś mi przeszłéj zimy? zdaje mi się, że on był także biednym z początku, a potém stał się bardzo bogatym! Może się mylę, ale zdaje mi się, że tak było, czy nie pamiętasz, mamo?
— Nie pamiętam, moje dziecko, ale gdzież-by nam marzyć o takich rzeczach! — odpowiedziała Wąsikowska, ustawiając na blaszanéj tacce szklanki, które przed chwilą wytarła grubym ręcznikiem.