Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 290.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lokaja, który, przypatrując się otrzymanéj asygnacie, szepnął pod bujnym wąsem:
— To dopiéro głupi jakiś chłystek! płaszcza porządnego nie ma, a ruble rozrzuca jak piasek!
Drugi na cienkich wargach pani Herminii, która, poprawiając przed lustrem koronkowy czepeczek, wzruszyła lekko ramionami i wymówiła:
— Zarozumiały jakiś nieuk!
A jednak dodała po chwili matka Żanci:
— Na fortepianie gra wcale nieźle! Metrem muzyki mógł-by być dobrym! Pan Devré szkaradnie uczy... trzeba-by o tém pomyśléć.
Kiedy tak w salonie kończyła się wizyta młodego muzyka, Żancia stała w pokoju swoim przy oknie, z zeszytem nut pod ramieniem, i zarumieniona do szkarłatu, na-pół zdumionemi, na-pół ciekawemi i rozradowanemi oczyma spoglądała na ciocię Rózię, która, stojąc tuż przy niéj, zatapiała w jéj spłonionéj twarzy siwe swe oczy, wielce w téj chwili figlarne i ożywione.
— Tak, tak — mówiła z cicha młoda staruszka, uśmiechając się i podnosząc w górę biały pulchny palec — widziałam ja dobrze, jak ten biédny Romulek zaczerwienił się po uszy, kiedyś weszła, i jak mu na twój widok błyskawice strzeliły z oczu! On nieborak zakochał się w tobie na dobre...
— Ciociu! — jęknęło dziewczę, spuszczając oczy,