Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 288.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwałą prawie śmiałością i pewnością siebie. Pani Herminia zesztywniała nagle, rysy jéj przybrały na nowo wyraz chłodny i surowy.
— Pozwól pan — wymówiła z powagą — abym zwróciła mu należne za bilety pieniądze.
Powstała i odeszła, a gdy po chwili wróciła z różową asygnatą w białych palcach, Roman Gotard stał na środku salonu, i błyszczącemi oczyma rozglądał się do koła. Patrzał na wysokie ściany, oklejone białém, jak śnieg, obiciem, na mahoniowe sprzęty, marmurem przyozdobione konsole, przezroczyste firanki, układające się w malownicze draperye, a z wyrazu twarzy jego poznać można było, że siedlisko to „zmateryalizowanych bogaczy”, we wzniosłym duchu jego obudzało uczucie przykre, do zazdrości wielce podobne. Przyjmując z rąk pani Herminii różową asygnatę, oddał dwa szybko następujące po sobie ukłony. Ciemne policzki jego zarumieniły się, w oczach przemknął wyraz smutku, upokorzenia, i głuchéj jakiéjś, nieokreślonéj niechęci. Pani Herminia pozostała na środku salonu w postawie stojącéj, i wyczekiwanie objawiającéj. W téj chwili niczego innego oczekiwać nie mogła, jak pożegnalnego ukłonu gościa. Zrozumiał to Roman Gotard, i pochwycił z fotelu swój tyrolski kapelusz.
— Racz pani przyjąć szczere dziękczynienia... — zaczął.