Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 282.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Róża, mrugając szybko powiekami, uśmiechając się znacząco, i w pulchnéj rączce trzymając pultynek z przyszpiloną do niego jedwabną siatką, zasunęła się za stół palisandrowy, i rozłożyła na kanapie zielone fałdy szerokiéj sukni. Roman Gotard z oczyma, utkwionemi wciąż w różową twarz młodéj panienki, usiadł na wskazaném sobie miejscu. Żancia opuściła się na fotel. Opuściła się na fotel, pobladła nagle, ręce jéj wzdłuż sukni opadły, z twarzy zniknął bez śladu wyraz energii i stanowczości, a zastąpiły je nieśmiałość i zmęczenie. Tak, była widocznie zmęczoną. Drobny akt samodzielności, jakiego dokonała, wyczerpnął siły jéj tak, jak-by był czynem, bohaterskich wysileń potrzebującym. Coś słabowitego i cierpiącego przebijało się z-za bierności i trwożliwości, jakiemi cała postać jéj okrywała się na nowo.
Roman Gotard rzucił spójrzenie na otwarty fortepian, i nie zaraz przestał na niego patrzeć. Piękny instrument, z najdoskonalszéj fabryki krajowéj pochodzący, wywierał na niego widoczny pociąg.
— Piękny fortepian — wymówił z cicha.
— Głos ma w istocie prześliczny — ciszéj jeszcze odpowiedziała Żancia.
— Może pan dobrodziéj spróbuje — wtrąciła pani Róża.
Roman Gotard ukłonił się z pośpiechem i powstał. Po chwili siedział już przy fortepianie, i z zajęciem,