Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 280.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tworną, która zawczoraj niechętnym, opierającym się niby krokiem oddalała się od estrady, na któréj ze skrzypcami w ręku, zostawał opuszczony przez słuchaczy, upokorzony artysta; poznał te piwne wielkie oczy, które rzuciły na niego wtedy spójrzenie głębokie, łzą na rzęsie wiszącą ubrylantowane; poznał to blade czoło, czarnemi warkoczami zwieńczone, i radość szczera, z samego dna piersi dobywająca się, rozjaśniła mu twarz, zmieszaną dotąd i przygnębioną, żywym rumieńcem okrasiła ciemną cerę policzków, powstrzymała nieprzyjemną ruchliwość źrenic, i zapaliła w nich blask, niepodobny wcale do tego niespokojnego, gorączkowego ognia, który w nich płonął zwykle. Jak przed chwilą Żancia, tak on teraz zawołać musiał w głębi myśli:
— Ach! to ona!
Żancia zbliżała się dość szybkim krokiem, z pochyloną nieco głową, z rękoma na suknią opuszczonemi. Z oczu jéj nie zniknął całkiem wyraz trwożliwéj nieśmiałości, ale w zarysie ust, zwartych nieco, malowała się powaga i energia. O kilka kroków od stojącego nieruchomo artysty zatrzymała się, i składając przed nim ów stereotypowy ukłon, jakim młode panny witają gości w salonach swych rodziców, dość cichym, lecz pewnym głosem wymówiła:
— Mama moja ubiéra się... Ojca nie ma w domu... chciéj pan przejść do salonu...
Zdawało się, że słowa, które sama wymawiała, do-