Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 279.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zarumieniła się trochę, spuściła oczy i odeszła. Stanęła na środku salonu.
— Ależ jemu przykro być musi... bardzo przykro, że go do salonu nie proszą... wejdę... poproszę...
Postąpiła parę kroków i, odwróciwszy głowę, ukośne spójrzenie rzuciła na drzwi, prowadzące do pokoju pani Herminii. Drzwi te były zamknięte. Położyła znowu rękę na klamce i, nagle ją opuściła. Kilku skokami przebiegła cały salon i stanęła przed źwierciadłem. Miała teraz na twarzy lekkie rumieńce, odbijające żywo od ciemnéj barwy powłóczystéj sukni, piwne oczy jéj rzucały połyski złota. Poprawiła warkocze nad czołem, kokardę przy kołnierzyku, i w mgnieniu oka znalazła się znowu przy drzwiach od jadalnéj sali. Tu stała jeszcze chwilę z ręką na klamce i głową spuszczoną. Jedno jeszcze spójrzenie rzuciła w stronę pokoju matki, wyprostowała się, odetchnęła głęboko, popchnęła drzwi, i weszła.
Roman Gotard siedział naprzeciw pani Róży i, z postacią na przód podaną, z kapeluszem na kolanach i ręką przy kokardzie krawatu, z nadzwyczajném natężeniem uwagi i uszanowaniem, słuchał szczebiotania młodéj staruszki. Nagle ze szczebiotaniem tém zmieszał się szelest leciuchnych kroków, i ciągnącéj się po posadzce sukni. Roman Gotard odwrócił głowę, spójrzał na wchodzącą, porwał się z krzesła, i stanął wyprostowany, do miejsca, na którém stał, jakby przykuty. Poznał tę kibić drobną i wy-