Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 273.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aj, aj, kochańciu — zawołała — jakież to nadużycia wyrabia u was ta muzyka!
Maryan zaśmiał się.
— Tak, tak, moja ciociu, muzyka jest piérwszym artykułem w magazynie naszéj edukacyi! Ja gram, bracia moi grają, Żancia gra także, a w dodatku i śpiewa! Żyjemy w sferze artystycznéj... na chléb pracować nie potrzebujemy... kąpiemy się w melodyach...
Jeżeli, wymawiając te wyrazy, młody człowiek żartował, żart jego nie był zupełnie wesoły. Tłumione jakby niezadowolenie odbiło się na jego twarzy, w głosie zadźwięczała lekka ironia. Pani Róża wszakże, na całkiem już inny przedmiot uwagę swą zwróciła, i pochylona nieco, patrzała przez okno, twarz nieledwie przyciskając do szyby. Przed bramę domu zajechała jednokonna miejska dorożka, i wyskoczył z niéj wysoki, szczupły mężczyzna z hiszpańską bródką, w płaszczyku i kapeluszu, również na hiszpański strój zakrawającym.
— Co to? kto to? — zagadała pani Róża, przymrużając oczy dla lepszego widzenia — cóś znajomego? któś znajomy! ale... nie poznaję dobrze...
Odwróciła się od okna, i z wielką ciekawością patrzała na drzwi od przedpokoju, czekając zapewne z téj strony odpowiedzi na swe pytanie. Upłynęło jednak drobnych parę minut, nim do sali wszedł lokaj.