Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 238.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chyloną na piersi, z chudemi rękoma splecionemi na kolanach. Ciężkie westchnienie podnosiło co chwila pierś jéj wychudłą, parę łez wypłynęło z pod zmęczonéj powieki i zwilżyło spłowiałe wzory perkalowego szlafroka. Gdyby Roman Gotard mniéj był w téj chwili zajęty sobą samym i własnemi swemi uczuciami, niema boleść matki nie uszła-by jego uwagi, ulitował-by się może nad nią i umilkł. Ale on zatapiał się cały w głośném rozważaniu srogich krzywd, doznanych od nikczemnego, zmateryalizowanego świata, a słowa pogardy, jakiemi śród brudnych ścian nędznéj swéj izby obrzucać mógł do woli samolubnych bogaczy, sprawiały mu pewną gorzką rozkosz, płynącą z zadowolenia dumy i niechęci, jakich w inny sposób zadowolić nie mógł. Szamotał się po izbie i co chwila wybuchał gardłowym, szyderczym śmiechem.
— Oto, jakiém jest życie artysty w dziewiętnastym wieku! — zawołał nakoniec. — Brudna izba żydowska, kawał czarnego chleba, długi, tułaczka bez końca, upokorzenie, nędza! oto, jak świat wynagradza poświęcenie i trudy ludzi wyższego ducha i polotu! oto, jakiém jest życie artysty!
Ostatnie słowa silniéj snadź i boleśniéj dotknęły starą kobietę, niż wszystkie inne; bo lekkie drżenie przebiegło po całém jéj ciele, twarz, i tak blada, więcéj jeszcze pobladła, ręce silniéj zacisnęły się na kolanach. Podniosła z wolna głowę, usta jéj drżały