Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 227.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w którym paliła się łojówka, leżały dwie trzygroszowe bułki, kilkanaście kawałków cukru i szczypta herbaty w zmiętym papierku. Było tam jeszcze na oknie parę wazoników z karłowatym aloesem i opyloném geranium, a w kącie izby stara komoda i źwierciadełko, z przyćmionym od pyłu blaskiem. Był to najlichszy tak zwany numer w najlichszym z zajezdnych domów miasta; taniość jego była tak nadzwyczajna, jak nadzwyczajném musiało być ubóztwo tych, którzy poprzestawać na niém musieli.
Dwie godziny minęło już od ukończenia się niefortunnego koncertu, pora była spóźniona, a Roman Gotard nie wrócił jeszcze do niezbyt ponętnego w istocie, podróżnego gniazda. Stara matka, jak najczęściéj bywało, samotnie opuściwszy gmach publiczny, ze łzami w oczach, powolnym i chwiejnym krokiem przywlokła się do ciasnéj, brudnéj izdebki, i zasiadła nad swą, nigdy niekończącą się, robotą naprawiania, cérowania, odświeżania odzieży, z dawna zestarzałéj. Syn udał się w inną stronę... dokąd? wiedziała o tém może, lub domyślała się przynajmniéj stara matka, gdyż oczy jéj, omglone i zaczerwienione, co chwila odrywały się od roboty i rzucały na drzwi od sionek niespokojne wejrzenia.
Drzwi te otworzyły się nakoniec, do izdebki wszedł Roman Gotard. Bujne krople padającego téj nocy deszczu zraszały płaszczyk jego, wątły i nadszarzany, lecz krojem hiszpańskim sporządzony,