Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 225.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwóch słońc, ukazujących się śród próżni i ciemności, zajaśniało dwoje oczu kobiecych, wielkich, głęboko i łagodnie w twarz jego wpatrzonych, z brylantową łzą na ciemnéj rzęsie. Żancia stała z ręką opartą na poręczy krzesła, plecami zwrócona już do estrady, ale odwracała jeszcze głowę, jakby opuszczanemu przez słuchaczy artyście, na pociechę i osłodzenie doznanéj obelgi, pozostawić chciała spójrzenie przyjazne i łzę współczucia. Spotkawszy się z pałającym wzrokiem Romana, spuściła powieki, pochyliła głowę i z wolna, jakby niechętnie, postąpiła w głąb’ sali. Roman Gotard patrzał za nią, i wtedy dopiéro, kiedy główka dziewczęcia, zdobna w czarne warkocze i białą różę, znikła w załomie muru, upuścił z ręki smyczek, odetchnął głęboko i stał chwilę nieruchomy. Matka jego wciąż grała; zajęta cała wykonywaniem mozolnego akompaniamentu, nie widziała nic, nie słyszała nawet, że obok niéj skrzypce umilkły. Roman Gotard zbliżył się do fortepianu.
— Moja matko — wymówił zdławionym głosem — pójdźmy ztąd! nie mamy już grać dla kogo.
Słowom tym odpowiedział z głębi sali chrapliwy kaszel starego melomana i swawolny śmiéch trzech gimnazyastów.
W godzinę po koncercie, w tak niefortunnych okolicznościach zaczętym i skończonym, w szczupłéj i wielce niewytwornéj izdebce jednego z najuboższych domów zajezdnych, siedziała matka Romana Gotar-