Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 214.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mademoiselle Jeanne, — rzekł z uśmiechem, który pięknie wyglądał na ustach jego chłodnych zwyczajnie, — Mademoiselle Jeanne, przez dobroć kobiecego serca, broniła nieobecnego tu, a nieszczęśliwego wielce, jak się zdaje, wirtuoza; ja zaś przemawiałem w imię chłodnego męzkiego rozsądku i pojęć utylitarnych, rozkazujących każdemu spełniać dobrze swą robotę i nie zaczynać takiéj, która zdolnościom jego jest niewłaściwą. Byliśmy więc oboje we właściwych sobie rolach.
Pani Herminia uśmiechnęła się bardzo uprzejmnie.
— Miałeś pan zupełną słuszność — odrzekła. — Żancia jest jeszcze takiém dzieckiem...
Pani Natalska spójrzała na zegarek.
— Miało się zaczynać o siódméj, a nie zaczęło się jeszcze o trzy kwadranse na ósmą. Gdzież jest nakoniec ten pan Rodryg... Roman... Alfons... Ildefons... Wąsicki czy Wąsikowski.
— Roman Gotard Bruno, królowo moja! — poprawiła ciocia Rózia — byłam na chrzcinach jego, jak dziś pamiętam, i bardzo jestem ciekawa zobaczyć go teraz! Ojciec jego metrem muzyki był w Lidzie, uczciwe człeczysko, ale goły zawsze, jak święty turecki, matka Żmujdzinka, Dojwałłówna z domu...
Szczebiotanie cioci Rózi przygłuszoném zostało turkotem kół, który w téj chwili właśnie rozległ się w brukowanéj bramie budowy.