Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcesz mnie nawiedzić, to na wysokość, na którą ja codziennie po zamknięeiu sklepu wstępuję, odbędziesz długą i utrudzającą podróż po wschodach, ale u kresu jéj znajdziesz izbę szczupłą wprawdzie, lecz cichą i ciepłą, i właściciela jéj, który gotów będzie zawsze podzielać myśli twe i uczucia. Tymczasem dowidzenia!
— Dowidzenia — rzekł Maryan — do jutra. Jakże się cieszę, że jutro właśnie mamy niedzielę!
Uścisnęli sobie ręce i rozstali się. Stefan wszedł w ciemną bramę kamienicy, Maryan przez chwilę jeszcze stał na chodniku. Stał i myślał. Przechodniów było już w téj porze niewielu; nikt mu więc nie przerywał głębokiéj medytacyi, która ogarnęła go z mocą zda się nieodpartą. Podniósł głowę i rzucił spójrzenie po-nad dach kamienicy. W oknie staroświeckiéj facyatki, w téj saméj chwili błysnął płomyk zapalonéj lampy, a na oświetlonych przezeń szybach, w ciemnych, lecz wyraźnych liniach, zarysował się profil postaci i twarzy młodego mieszkańca poddasza. Wkrótce profil ten zniknął z-za okna, które samo jedno, śród głębokich cieniów wieczora, błyszczało spokojném przyćmioném światłem... Błyszczéć tak ono miało długo, do północy, wiele za północ może. Ten, kto po-za niém obrał dla siebie schronienie, w godzinach ciszy nocnéj szukał wytchnienia i spoczynku po nieustannym trudzie i zgiełku dziennéj roboty. Mieszkała tam głowa, myśli i zamiarów pełna,