Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanu świetności, w jakim znajdował się on wtedy, gdym ja go od Ojca otrzymał.
Wyrazy te pan Jan z widoczném wymówił wzruszeniem, pomieściła się w nich bowiem część tego jutra, o którém marzył, które pocieszało go wtedy, gdy, smutnemi oczyma obejmując krajobraz rodzinny, mymawiał z cicha: „może dzieci nasze!”...
Maryan słów ojca słuchał ze spuszczonemi oczyma; uśmiech niewyraźny, lecz wcale nie wesołość wyrażający, przesuwał się po wargach jego cienkich, złotym wąsikiem ocienionych. Kilka chwil zdawał się rozmyślać nad słowami ojca, poczém podniósł oczy i wymówił krotko:
— Jakim sposobem, ojcze?
Pan Jan nie zdawał sobie dotąd sprawy ze sposobów, w jakie-by syn jego mógł i powinien sprowadzić to jutro, które wydawało mu się o tyle upragnioném, o ile konieczném. Usłyszawszy pytanie syna, długo nad niém rozmyślał, a koniec tych rozmyślań był następującym:
— Młodość, poczciwe imię, jakie takie szmaty znacznéj niedawno fortuny, a w dodatku świetna edukacya, jest to kapitał, który Maryś posiada, oręże, z któremi wychodzi w świat, aby sobie zdobyć od losu wszystko, czego zapragnie. Cóżem ja więcéj miał, gdym życie rozpoczynał? Kilka razy większy majątek, niż ten, jaki jemu dostanie się w udziale. Cóż ztąd? Wszak to tylko pieniądze? Materyalna dźwi-