Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 058.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szości. Myślał o tém pan Jan, myślał téż często i o innych rzeczach.
W brochowskim domu był pewien pokój ustronny, z oknem otwierającém się na widok rozległy i malowniczy, otoczoném ramą, uplecioną z winogronowych gałęzi, pomiędzy któremi jaskółki zakładały swe gniazda, motyle zawieszały śnieżne skrzydła na purpurowych łodygach, promienie księżyca wiązały w noc cichą misterną siatkę srebrnéj pajęczyny. U tego okna pan Jan siadywał często, opierał czoło na dłoni i puszczał wzrok po szerokim krajobrazie, który grą barw i świateł zachwycał niegdyś dziecięcą jego duszę, którego szumy i odgłosy kołysały młodzieńcze jego marzenia, którego widok w wieku dojrzałym towarzyszył wszystkim dniom jego. Teraz, gdy, w spokojny wieczór lub poranek letni, pan Jan spoglądał na ten krajobraz, serce mu tajało jakoś, jak bywa zawsze wtedy, gdy oko męzkie kryje pod powieką łzę, która w piersi wzbiera nieustannie. Jan Brochwicz myślał o tém, co było, o tém, co jest, i o tém, co będzie. Wczoraj, jasne i spokojne, podobném było do srebrzystego strumienia, który przepłynął pod stopami ludzi wartkim prądem i zniknął, pochłonięty falami burzliwego, nieznanego morza. Morzem tém, o nieznanych, przepaścistych toniach, było dziś; a jutro?...
Wieczorny wietrzyk szeleścił w odwiecznych lipach i jodłach ogrodu; tumany mgły białéj unosiły się