Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

złożył na nich pocałunek przepraszający, ale odpowiedział: — Nie.
W tym względzie był niezłomnym. Postanowił widocznie zginąć bodaj na wyłomie, ale go nie opuścić. Czuł, czuł to sam niestety, że nie jest dzielnym strażnikiem muru, którego strzedz uważał sobie za obowiązek; ale myśl dezercyi wzbudzała w nim obrzydzenie. Takich, jak on, było zresztą wielu. Sumienie przemawiało w nich głośno, uczucie czyniło ich niemal bohaterami, gdybyż jeszcze rozum! Wszakże, co do tego ostatniego, mylić się nie należy; rozum był w nich także, a nawet w sporéj dozie; biéda tylko, że w życiu ich, które było dramatem, odegrywał on rolę króla z baletu, przyozdabiającego scenę, lecz w akcyi udziału nieprzyjmującego.
Tymczasem jednak w Brochowie rujnowało się wiele rzeczy. Sumski pieniędzmi, otrzymywanemi od dziedzica, zaledwie wystarczyć mogąc najpilniejszym około roli potrzebom, budynki poopuszczał; to téż ze zdrowych i czerstwych, jakiemi niegdyś były, stawały się one coraz bardziéj słabowitemi i cherlawemi. Stodoła jedno już oko szeroko otworzyła na niebo; obory nie chciały pozostać w tyle i uczyniły tak, aby niewinne krówki i owieczki mogły w piękną noc księżycową cieszyć się padającym na nie z góry blaskiem księżyca i sennym wzrokiem patrzéć w oczy złotym gwiazdom. W gorzelni aparat miedziany starzał się powoli, a nieodmładzany groził