Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Graba cz.3 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niom ich stanie się zadość, za co ręczyła swoim osobistym funduszem.
Lubo starannie oddalane usiłowaniem Ryty, głosy dopominających się o swe dobro ludzi, coraz częściej dochodziły do uszu Tozia.
Choroba jego wzmagała się z przerażającą szybkością. Wyrzuty sobie samemu czynione, żal niewczesny, wstyd, poczucie nędznego zmarnowania się do reszty rozstrajały jego organizm. Policzki jego coraz bardziej zapadały, oczy coraz suchszym płonęły blaskiem, kaszel rozrywał piersi, z których uchodziło życie.
Pewnego dnia Ryta stanęła przed matką i rzekła:
— Jeżeli pozwolisz, moja mamo, zawezwę jutro tych wszystkich ludzi i rozmówię się z nimi sama, potem poszlę po prawnika i polecę mu, aby urzędowo załatwił wszystkie te sprawy.
Pani szambelanowa westchnęła.
Ah, ma chére, — odrzekła, — cóż tak pilnego?
Ryta odpowiedziała:
— Nie chcę, aby ich głosy odbijały się o uszy Tozia. Dni jego są policzone... Niechże przynajmniej będą spokojne.
Na te słowa pani szambelanowa podniosła chustkę do oczu.
Ah, mon fils, mon pauvre fils! — zawołała, a potem ocierając oczy, rzekła do córki:
— Rób co chcesz.
W dwa dni potem Ryta weszła do salonu, w którym pani szambelanowa czytała najnowszy romans Gautier’a i co chwila chusteczką zakrywała usta otwierające się poziewaniem.
— Czy można w tej chwili, kochana mamo, pomówić z tobą o interesach?