Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 275.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Taka już mnie czasem oblega zgryźliwość, że i najmilszy staje się niemiłym — odpowiedział Anzelm i, mocniej niż zwykle ściskając rękę Justyny, uważnie, prawie badawczo na nią spojrzał.
— Żęła podobno wczoraj na naszem pólku? Dziś na Mogiłę z Jankiem jeździła? a? — uważnego wzroku z niej nie spuszczając, przemówił. Nowiny, prawdziwe no...no...no...winy! — jąkając się dodał jeszcze, i uśmiech przyjazny, prawie radosny, otworzył mu usta i rozszedł się po całej twarzy, aż na wysokie czoło, którego zmarszczki wyciągnęły się jak ukośne promienie. — Proszę do świetlicy, proszę! Kto widział gościa w kuchni przyjmować! Chata nasza nizka, ale nie ciasna, nie ciasna!
Jedną ręką poły kapoty u piersi przytrzymując, drugą na drzwi ukazywał i parę razy jeszcze powtórzył:
— Proszę! proszę do świetlicy! W kuchni znajdowało się troje drzwi, z których jedne, zwykłych rozmiarów, otwierały się do sieni, a dwoje innych, wąziutkich i nizkich, prowadziło do przeciwka i do bokówki. Justyna zawahała się, niepewna w którą stronę iść jej wypada; stary to spostrzegł, ramię jej podał, i przez sień do świetlicy ją wprowadził. Niegdyś, niegdyś widywał on w korczyńskim dworze w ten sposób prowadzące się pary, i sam... od obiadów, od wieczerzy wstając, podawał ramię wysokiej, czarnookiej, wesołej pannie...
Świetlica była izbą nizką, lecz bardzo obszerną, bo więcej niż połowę całego domku zajmującą, z trzema sporemi oknami, z których dwa były otwarte, ze ścianami gładko otynkowanemi, z podłogą ułożoną z prostych sosnowych, lecz gładko wyheblowanych i czystych aż do białości, desek. U nizkiego sufitu, grube, wapnem pobielone belki, krzyżując się z cienkiemi deskami, tworzyły szeregi ciemnych próżni; całą prawie długość jednej ze ścian zajmował piec, do sufitu prawie wysoki, z białych kafli zbudowany, a u dołu mający rząd małych sklepień, z których w zimowe wieczory rozlegać się musiały na całą izbę ćwierkania świerszczy. W kącie, samotna, rozłożysta, ogromna, sto lat może mająca, stała kanapa z olchowego drzewa, na czerwono pomalowana i kraciastą, domowego wyrobu, tkaniną obita. Naprzeciw znajdowało się łóżko z sosnowych, białych desek zbite i dostatnią pościelą wysoko, wysoko usłane. Między oknami komodę olchową, na czerwono pomalowaną, zdobiła szkatułka z czeczotkowego drzewa, z ukośnie stojącem lusterkiem, nieduży czarny krucyfiks, z wiankiem z żółtego rozchodniku okręcony, i mała lampa, z grzybiastym szklanym kloszem. Zresztą, pod ścianami, stały wysokie, zielone albo w kwiaty malowane skrzynie, o bombiastych, żelazem okutych wierzchach, zydle z białych desek, przed niemi olchowe, czerwone stoły i kilka krzeseł, domowej widać roboty, niedawno sporządzonych, bo niepomalowanych, z drewnianemi siedzeniami i tylnemi poręczami, Z giętkiej może grabiny, czy klonu, w wysokie łuki powyginanemi.
Przez drzwi za olbrzymim piecem otwarte ukazywała się bokówka, mała, podługowata izdebka, z jednem znowu, wysoko usłanem, łóżkiem. Antolka tam sypiać musiała, bo wśród mnóztwa