Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widziała, że patrzył na nią ze zdziwieniem, więc ze spuszczonemi powiekami, tak prędko, jakby pilno jej było pozbyć się tego przedmiotu rozmowy, ale zarazem, z częstem wahaniem się głosu, mówiła:
— Byłoby to dla nas wielkiem szczęściem, i rozumiem dobrze, że właśnie dlatego propozycyą tę zrobiłeś... ale, widzisz... dla ciebie nie wynikłoby z tego układu nic dobrego... jest to ostatni już twój fundusz... trzeba, aby ktoś zajął się nim na dobre, a Boleś... mój mąż... gdzie tam! ani myśleć o tem nie można!
Nagle pochwyciła jego ręce i podniosła ku niemu wzrok pełny trwogi i prośby.
— Tylko — zawołała — nie myśl o nim nic złego! Ja wcale nie mówię, że jest on nieuczciwym, czy coś podobnego. Wcale nie! Nic przecież złego nikomu nie zrobił, i człowiek to dobry, poczciwy...
— Więc dlaczego? — pytał Różyc?
— Dlaczego? Mój drogi kuzynie, każdy człowiek ma swoje wady; wiesz o tem dobrze. I on je ma... pracować nie może... Gdybyś wiedział wszystko: jak go wychowywali i jak pierwszą młodość swoję przebył, sam-byś przyznał, że są to tylko nałogi... Ojciec jego, mając ten tylko folwarczek, trzymał się wiecznie pańskich klamek, od komina do komina jeździł i syna z sobą woził. W szkołach trzy klasy tylko skończył i zaraz za dojrzałego obywatela uchodzić zaczął. Potem, kiedy ożenił się ze mną i moim posążkiem długi zapłacił, ja sama starałam się wyręczać go we wszystkiem i kłopoty od niego usuwać... Tak już przywykł... ale z temi przyzwyczajeniami jakżeby on mógł tak wielkiej pracy podołać? Podjąłby się może, ale wiem, że nic-by dobrego z tego nie wynikło... Nie chcę. Wolę już tak, jak jest! Proszę cię na wszystko, abyś jemu o tym projekcie nigdy nie wspominał i sam o nim nie myślał — proszę...
Różyc wpatrywał się w nią, niby w ciekawe zjawisko.
— Moja droga, — zaczął, — ty kochasz tego człowieka!
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
— Jakże? — zaczęła. — Poszłam za niego z miłości; nikt mię nie zmuszał: owszem, rodzice sprzeciwiali się, familia odradzała, i kilku innym dla niego odmówiłam. Czy ty, kuzynie, wyobrażasz sobie, że my, tak jak wy, tam na waszym wielkim świecie, dwadzieścia razy w życiu kochać i przestawać kochać możemy?
— Dwieście razy, — poprawił.
Ale ona, tej żartobliwej poprawki nie słysząc, mówiła dalej;
— Nabiera się przecie przyjaźni i przywiązania do człowieka, z którym choć czas jakiś przeżyło się szczęśliwie. Zresztą; dzieci!... Mój kuzynie, jeżeli ożenisz się kiedyś i będziesz ojcem, zrozumiesz jaki to węzeł!
— Z tem wszystkiem, nie chcesz, abym twemu mężowi powierzył...
— Nie! — żywo zawołała, — nie chcę, stanowczo nie chcę, bo