Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom I 112.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nad pościelą puszystą od batystów i koronek, wyciągnęła wysoko splecione ręce, z szeptem pełnym łkania:
— Boże! Boże! Boże!
Należała do istot słabych, zarówno jak powietrza potrzebujących dla życia ukochania serdecznego i takiem ukochaniem zarażających się, bez możności oporu. Takiemu też, w chłodzie i pustce bogatych salonów, uległa niegdyś, dawno już temu, tem słabsza, że chwiał nią powiew wiosny życia, wspólnie spędzonej z człowiekiem, ścielącym się jej do stóp. Już wtedy, odrazu, wpadł w nią kamyk, którego ciężar wzrastał, wraz z upływem lat i wzrastaniem dzieci. Ani przez chwilę nie mniemała, że jest bohaterką dramatu. Przeciwnie, w głowie jej, gdy myślała o sobie, powtarzał się zawsze zarumieniony od wstydu wyraz: «Słaba! słaba! słaba!» i od dość dawna już łączyć się zaczął z innym: «Występna...» Była słabą: przecież dziś, nakoniec, zdobyła się na siłę rozcięcia jednego z tych węzłów, w które ohydnie oplątało się jej życia. Gdybyż co prędzej zerwał się jeszcze drugi, a ona mogła potem zapaść w jakiś cień samotny, daleki od świata, bezdenny i tylko jej bezbrzeżnym żalem napełniony! Powoli w głowie jej dojrzewało postanowienie. Pra-