Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom II 176.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

maną kibić jej otaczając, podniosła ku ojcu twarz, zalaną deszczem łez.
— Nadaremne okrucieństwo, ojcze! — zawołała. — Ach, tak taiłam to przed nią, tak utaić usiłowałam! Nadaremne okrucieństwo! Myślałam, że człowiek tak rozumny, jak ty, ojcze, nic nadaremnie czynić nie może! Jednak, nadaremnie, ojcze, popełniłeś — nikczemność!
Darwid uczynił ruch gwałtowny, ale powściągnął się i znowu twarzą ku oknu zwrócony, słyszał oddalające się kroki dwóch kobiet. Była chwila, sekunda, w której odwrócił głowę i wargi jego poruszyły się, jakby zlecieć z nich miało jakieś słowo, imię. Wówczas właśnie dwie kobiety, splecione uściskiem, przebywały zwolna salon sąsiedni i coraz dalsze, w powiększającym się zmierzchu znikały. Nie wymówił nic... Co czuł, gdy ona krzyknęła i czołem uderzyła o brzeg stolika? Czy litość? Być może. Czy drgnienie żalu po tej przeszłości, która opuszczała go na zawsze i po tem dziecku, które odchodziło z wiszącem na ustach słowem: «nikczemność?» Może. Ale nie powiedział nic, nie wymówił żadnego imienia. Pozostał sam jeden. Cicho było dokoła, pusto. Pustka zalegała kawałek nieba za oknem, bo obłok różany, który mknął po niem przed chwilą, zniknął. Stojąca