Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom II 154.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swoją długotrwałą młodością, z nudą modnej piosnki lub czułym uśmiechem na ustach, lekko, wesoło, w wiecznej gonitwie za miłymi drobiazgami życia. W tej chwili, po raz pierwszy twarzą w twarz przypatrywał się czasowi. Płynęła przed nim jakaś nieskończona fala, rozwierała się niezgłębiona otchłań. Fala unosiła, otchłań pożerała ludzi, domy, stosunki, uczucia, i nieustającym szmerem płynęło od nich jedno tylko słowo: »Przeminęło! przeminęło! przeminęło!« To, co skończyło się dziś, wywoływało z pamięci wszystkie rzeczy skończone. Było to coś nakształt wielkiego grobu, a raczej katakumby, złożonej z mnóstwa grobów, przez których otwory widać było pomarłe, nietylko przez śmierć, lecz także przez rozłączenie, oddalenie, zapomnienie, pomarłe twarze niegdyś drogie, uwiędłe chwile miłe, w proch upadłe fragmenty życia. Przed katakumbą stał czas, i z policzkami szydersko wydętymi, dmuchał na człowieka wspominającego powiewem zimnym, grobowym.
Kranicki szczelniej owinął się w poły szlafroka, głowę tak nizko zwiesił, że widać było bielejącą u jej wierzchołka łysinę, dolna warga w dół mu opadła, czerwone pręgi stały nad czarnemi brwiami. Klemensowa stanęła we drzwiach kuchni.