Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom II 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nować sam tylko sen śmierci. Po chwili jednak u jednej ze ścian coś zaszeleściło. Kranicki obejrzał się i zobaczył człowieka, który zrazu wydał mu się majaczącą na tle śnieżnem niewyraźną plamą. Po kilku sekundach, rozpoznał rysy Darwida w faworytach rudawych, ale dość długo wzrok wytężał, zapytując, czy go nie myli. Nie żal, ani rozpacz, pospolicie przez śmierć u żywych obudzana, lecz coś więcej jeszcze i coś nadto malowało się we wzroku i w postawie tego człowieka. Oczy jego, zwykle tak jasne, trzeźwe, do błyszczącej stali podobne, pełne były teraz przepaścistej zadumy, na której dnie taiło się przerażenie, a postać wydawała się zmalałą i spłaszczoną. Ani ironii, ani energii, ani wyprostowanej pewności siebie. Niższym wydawał się niż zwykle i w sposobie pochylenia szyi miał coś zwyciężonego. Puszyste fałdy, u których stał, obejmowały go w sposób taki, że wydawał się spłaszczonym i wyraźnie przypominał owad, który cofa się i wtłoczyć usiłuje do ciasnej szczeliny przed czemś nagle nadlatującem, ogromnem. Zwrócił wzrok w stronę, gdzie stał Kranicki, zobaczył go i, przesunąwszy po nim spojrzenie obojętne, znowu zapatrzył się kędyś, w coś ogromnego. Ani obrazy, ani nienawiści, ani pogardy. Kranicki ze swej strony