Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom II 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zapewne urzędnicy bankowi, może nawet dostojnicy, których dwoma słowy nakreślonemi na kartce ku sobie przywołał. Aby pójść do nich, może wspiąć się na wysokie schody, jak zwykle, czasu nie miał, więc oni do niego zbiegli ze schodów, na widok nazwiska wypisanego na kartce: nie zeszli, lecz zbiegli, i teraz, z najmilszymi w świecie uśmiechami, z uchylaniem kapeluszów nad poważnemi głowami, zdają się nad czemś naradzać z nim, o czemś mu oznajmiać coś obiecywać. A on zawsze jednostajny, doskonale grzeczny, choć chłodny, z cieniem uśmiechu na suchej twarzy, więcej słucha niż mówi i ze złotem migotaniem w szkłach, okrywających oczy, na tle adamaszku, iskrzącego się szafirem, ma pozór półbożka.
Pięć minut — rozmowa skończona. Darwid dość nizko, urzędnicy daleko niżej uchylili z nad głów kapeluszy, powóz z głuchym turkotem kół gumowych, z wolnem i poważnem stąpaniem przepysznych koni, potoczył się dalej, zakreślił wielkie koło, aż zatrzymał się u kilku długich i szerokich schodów, prowadzących ku wejściu do gmachu przeciwległego. To już lokaj otworzył drzwiczki, i Darwid, wysiadłszy z powozu, zaczął wstępować na schody, gdzie gęsty tłum czarno ubranych ludzi, jak fala wodna przed